Dnia 5 kwietnia 2013 r. w Zespole Szkół Ekonomiczno – Ogrodniczych w Tarnowie odbyło się XIV Dyktando Ortograficzne „O złote pióro” regionu tarnowskiego. 

Uczeń klasy 2IA Kamil Kapałka zajął III miejsce w kategorii uczeń!

Gratulujemy!!!

Tegoroczne dyktando zatytułowane „Agent Jego Cesarsko – Królewskiej Mości” było bardzo trudne. Jeszcze nikt w historii nie napisał go bezbłędnie. W pracy Komisji Konkursowej brały również udział nauczycieli języka polskiego w ZSME panie: Marta Piszczek i Lucyna Siwiec – Bednarczyk. 

Agent Jego Cesarsko-Królewskiej Mości

             W roku Pańskim 1913 ( tysiąc dziewięćset trzynastym) z poruczenia pół-Habsburga, z Bożej łaski cesarza Austrii Franciszka Józefa I, przybył do Tarnowa pseudo-Polak Jeremi Trzaska, pseudonim „Żądło” – superagent Jego Cesarsko-Królewskiej Mości. Wyposażony w coś à la instruktarz dla megakillerów (kilerów), nie zamierzał działać na łapu-capu. Skorzystawszy nasamprzód z niegdysiejszego InterCity, czyli Kolei Galicyjskiej, przemierzył jaskrawoczerwoną „biedronką” z pół miasta, aż do kościoła księży (xx.) Misjonarzy. Tam odbił się obunóż i chwacko wyskoczył z chybotliwego pojazdu. Jednakże nie odważył się dosiąść cherlawej chabety, zaprzężonej do spróchniałej dwukółki, hardo zachwalanej mu przez krótko obciętego, rzadkowłosego hołysza, jakby żywcem wziętego z obrazów Bruegla (Brueghla). Ledwie w hotelu szwajcar uniżenie uchylił mu drzwi, a tu znienacka zza winkla wychynął chmyz jakiś z puginałem w garści i dwoma cięciami poobrzynał brzeżki haftowanego mereżką obrusu. „Ażury są passè” – wycharczał rechotliwie. Na to „Żądło” chwycił porcelanowy abażur i łubu-du hultaja po łbie. Wtenczas rozjuszony chuligan chybkim żgnięciem przekłuł połę makintosza Trzaski. „Żądło” w te pędy wypadł na podwórze, zahaczył swoim wyglancowanym (wyglansowanym) trzewikiem o ostro kuty rzygacz i przeskakując przez cieknące wzdłuż dróżki strużki jasnozielonej brei, z hukiem wpadł do jakiejś tancbudy. W głębi Cygan żałośnie rzępolił coś na harfie. „Madame Butterfly” to na pewno nie była. Jasnowłosa pół Szwedka, pół Finka przyparła „Żądłę” do muru. Ten, ze zwarzoną miną, objął ją w pół, przerywając w pół zdania jej nużące wynurzenia i by zażegnać konflikt, mogący być zarzewiem kłótni, porwał ją w tan. Przydał się w tym impasie instruktaż, jaki przeszedł pod czujnym spojrzeniem hożego Kałmuka. Przeprawa hojerem do chutoru, a tam prawdziwy „hard core”. Surwiwal (survival) lepszy na utrzymanie linii niż dieta cud. Nabijało się rzadko spotykaną żararakę na zaostrzoną rososzkę, wystarczyło nieledwie ją przyżec w ogniu i spożyć, przegryzając świeżo zerwaną moroszką. Nie raz, nie dwa przeżuwało się zeprzałą pszenicę czy zwarzony w upale perz, a i sczerniała reż dała się znieść. „Żądło”, otrząsnąwszy się ze wspomnień, spostrzegł, że „zgubił ogon”, rzucił więc nachalną pół-Szwedkę w objęcia hrabiego Horeszki herbu Półkozic. Wpadł do restauracji „Młyn” (Młyn), a tam kelner w stroju juhasa podał mu roztruchan, nalał do niego żętycy i chrapliwie wyrzęził: „Wstrząśnięta – niezmieszana”. Ot, galicyjska gościnność.

 

Autor tekstu: prof. dr hab. Bogusław Dunaj

Udostępnij w mediach społecznościowych: